02.10.2044
Ze snu wyrwał mnie
przerażający huk. Skoczyłem na równe nogi zrzucając z siebie Rachel. Bomby,
znów zrzucają bomby.
-Wszyscy wstawać!
–krzyknąłem na całe gardło. –Ruszać się! – Ludzie zaczęli panicznie zbierać
swoje rzeczy. Kolejny pocisk grzmotnął niebezpiecznie blisko naszej kryjówki.
–Speedy, Flash –zwróciłem się pseudonimami do dwóch najbliżej stojących
chłopaków. –prowadźcie ich na południe do ratusza. Szybciej! Szybciej! – Teraz
wszystko wokół pogrążyło się w chaosie. Widziałem Rae niosącą na rękach
płaczącego chłopca oraz Vic’a z torbą pełną najpotrzebniejszych rzeczy. Wtedy
rozległy się strzały z cekaemów. Tłum gniewnie cofnął się z powrotem do
pomieszczenia. Wokół rozległy się przerażone piski, odgłos modlitwy. Tuż za
wyjściem ujrzałem ciała moich przyjaciół w mundurach. Dwudziestoletni Roy
Harper. Siedemnastoletni Wally West. –Zamknąć drzwi! Zamknąć Drzwi! – Rozkaz
został niezwłocznie wykonany. Wszyscy jak jeden mąż spojrzeli teraz na mnie.
Byliśmy otoczeni. Nie było czasu nawet na myślenie. –Kanałami. Victor poprowadź
ich kanałami pod centrum handlowe. Zaczekajcie na nas tam. –zwróciłem się do
przyjaciela, który tylko kiwnął głową. –Armia, - Tak nazywałem moich dwudziestu
pięciu wojskowych, a teraz zaledwie dziewiętnastu, zakładając, że zwiadowcy
również nie żyją. –jedynki na pierwsze piętro, dwójki do okien. – Byli
podzieleni, dzięki czemu zawsze panował porządek. Zanim jeszcze zdążyli wykonać
rozkazy ilość strzałów dwukrotnie wzrosła, jakby przybyła odsiecz. Moi cywile
jeden po drugim znikali w studzience opuszczani przez Victora. Chwyciłem za
karabin i pobiegłem na parter, gdzie reszta ostrzeliwała przeciwnika. Pośród
kałuży ciał stało już tylko kilku mężczyzn. Wycelowałem w jednego, jednak zanim
zdążyłem oddać strzał padł na ziemię z przebitą na wylot czaszką. Spojrzałem na
zniszczoną kamienicę, znajdującą się jakieś trzysta metrów dalej. W jednym z
okiem błyszczał karabin snajperski ASG. Wrogowie zostali rozstrzelani co do
jednego, ale do naszych uszu dotarł stłumiony grzmot z pod ziemi, któremu
zawtórowały krzyki. –Tornado, sprawdź co się tam dzieje. – Wysoki, łysy chłopak
kiwnął głową i rzucił się w dół po schodach. Na placu przed nami panowała
groźna cisza, jednak przerwały ją radosne okrzyki. Rozpoznałem kogoś. Z gruzów
po starej przychodni, naprzeciwko nas wyłonił się Oliver Queen. Blondwłosy
komendant policji, przyjaciel mojego ojca. Już wyszedłem mu na przeciw,
widziałem jego serdeczny uśmiech, gdy za przedramię złapał mnie Tornado.
-Miny. –wysapał. –Miny
w kanałach.
-Sukinsyny. –
Odwróciłem się i pobiegłem w stronę piwnic, a Queen zaraz za mną.
-Dobrze cię widzieć,
synu. – Klepnął mnie w ramię, gdy byliśmy na schodach.
-Pana również,
komendancie. - Ludzie wewnątrz byli zdezorientowani, wielu z nich odniosło
obrażenia. Dopadłem Vic’a zamykającego właz. -Ilu? – Spojrzał mi w oczy ze
smutkiem. Jego jasna koszulka byłą teraz cała umorusana śmierdzącym szambem.
-Sześciu zabitych, w
tym Przewodnik. (osoba z naszego oddziału znająca to miasto jak własną
kieszeń.) Pięciu rannych. – Z moich ust dobyło się soczyste przekleństwo. W
przeciągu zaledwie kilkunastu minut straciłem prawie jedną trzecią oddziału.
-Zabierzcie resztę na
zewnątrz. Moi was poprowadzą. – Kiwnąłem na kilku strzelców, którzy akurat
zeszli z góry. Przestraszony tłum ociężale za nimi podążył. Osoby ocalałe
wyciągnięte z pod ziemi były ledwo żywe, podtrzymywane przez innych powłóczyły
nogami.
-Gdzie stacjonuje
wasza jednostka? – Zwróciłem się do mężczyzny stojącego ze mną ramię w ramię.
-Na zachodzie, w
klasztorze Benedyktynów. Mamy dostęp do rzeki, zaopatrzenie, leki. – Ruszyliśmy
za ostatnimi osobami.
-Ilu was tam jest? –
Oliver spochmurniał nieco.
-Trzydzieści osób.
Wbrew pozorom, średniowieczna budowla nie jest najlepsza w czasach dwudziestopierwszowiecznej
wojny. A co u twojego ojca?–szybko zmienił temat.
-Bruce nie żyje.
Zginął przy oblężeniu poczty. - Gdy wychodziliśmy na powierzchnię zapanowała
niezręczna cisza. Poranne słońce dopiero, co zaczęło oświetlać zniszczone
doszczętnie miasto. Na ulicach leżeli ludzie, z szeroko otwartymi, przerażonymi
oczami, albo zamkniętymi powiekami. Każdy starał się odwracać wzrok, patrzeć
przed siebie. Spojrzałem w okno, gdzie wciąż srebrzyła się lufa karabinu.
–Niezła snajperka. – Zaśmiał się przez nos.
-Gdybym był w twoim
wieku, to bym się z nią ożenił. – Spojrzałem na niego zdziwiony, jednak wtedy
tuż obok naszych głów przeleciało kilka kul. Natychmiast usłyszeliśmy jeden,
celny strzał, a napastnik padł na ziemię martwy. –Ruszać się do cholery!
–ryknął blondyn łapiąc rannego pod ramię i przyspieszając tempo korowodu. Złapałem
karabin z pełnym magazynkiem należący do poległego wroga odwracając się w
stronę nadciągającej mu odsieczy. Strzeliłem kilkukrotnie do pierwszych
żołnierzy, po czym zrównałem krok z Oliverem.
-Co ze snajperem? –
Teraz ludzie już niemal biegli. Czekało nas przejście zaledwie kilku przecznic,
jednak strach smagał nas niczym bat.
-Poradzi sobie. Póki
starczy jej amunicji. – Gdzieś za plecami usłyszałem wystrzał, a zaledwie po
sekundzie poczułem odrzut i piekący ból w lewym ramieniu. Upadłem na twarz
zupełnie zdezorientowany. Później pamiętam tylko wystrzały, to, że ktoś mnie
szarpał, coś krzyczał. Starałem się iść, chociaż nie wiem gdzie, ani po co. Położyli
mnie na stole, słabo oświetlonym pomieszczeniu z sufitem zlewającym się z
kolorem nieba. Jak przez mgłę widziałem twarz Rachel, zakrwawione szmaty, zdjęli
ze mnie kurtkę i bluzkę, a wszystko zalewał ten niemiłosierny ból. Nie chciałem
leżeć musiałem walczyć, bronić moich bliskich. Siłą mnie przytrzymywali. Wtedy
Rae objęła mnie swoimi ramionami. Pozwoliła zejść ze stołu, ale późnej razem ze
mną położyła się na stojącym pod ścianą materacu.
Nie wiem ile minęło
czasu kiedy spałem. Po otworzeniu oczu zobaczyłem śpiącą na moim ramieniu
przyjaciółkę. Wyglądała na wycieńczoną. Wysunąłem się z pod jej objęć i
stanąłem na nogi. Wieczernik, w którym ulokowano cywili wydawał się ogromny, wypełniony
ciężką ciszą, z cieniami tańczącymi na ścianach. Paliło się zaledwie kilka
świec rozpraszających mrok. Ludzie spali na materacach przyniesionych
najprawdopodobniej z cel mnichów. Dopiero teraz zauważyłem bandaż okalający
całe lewe ramię oraz klatkę piersiową. Podszedłem do pierwszego lepszego
wartownika pytając o miejsce przebywania Olivera. Z syknięciem zarzuciłem
wojskową kurtkę na nagie ramiona i ruszyłem w wyznaczonym kierunku. Zanim
zdążyłem zapukać ze środka dało się usłyszeć wściekły krzyk.
-Jak to jeszcze nie
wróciła? Nie ma jej od rana! – Ciężkie wojskowe buty zadudniły o posadzkę.
-Poruczniku, co jeśli…
-Milcz. –warknął
Queen. –Nie ma żadnego „jeśli”. –Wartownik wbiegł na korytarz ze schodów
prowadzących na mury. Obrzucił mnie dziwnym spojrzeniem i bez pukania wparował
do pokoju.
-Melduję powrót
snajperki. –krzyknął dziarsko.
-Dawaj ją tu! –
Chłopak zasalutował i pobiegł z powrotem wybiegł na korytarz. –O, Robin. –użył
mojego pseudonimu zdziwiony Oli. –Widzę, że wstałeś. Wejdź proszę. – Spojrzał tylko
na wojskowego stojącego obok, a on kiwnął głową i wyszedł. –Jak się czujesz?
–zagadnął rozbawiony wskazując mi fotel pod drzwiami. –Rano myśleliśmy, że już
po tobie. – Odpowiedziałem mu uśmiechem siadając.
-Chciałem zapytać o
kilka rzeczy. – Spojrzał na zegarek, jakby w nerwowym tiku.
-Wiesz, co? Muszę
tylko opieprzyć jedną osobę i jestem do twoich usług. Siedź sobie spokojnie i
nie zwracaj na to uwagi. – Zmieszany kiwnąłem głową. Jak na zawołanie
drzwi ponownie się otworzyły. Weszła
przez nie średniego wzrostu osoba z obszernym plecakiem wyładowanym po brzegi,
karabinem, który widziałem rano, poprzebijanym kulami hełmie oraz całym
umundurowaniu. Stanęła przodem do swojego dowódcy, tyłem do mnie. Chyba nawet
nieświadoma, że jestem w pomieszczeniu. Rzuciła mu pod nogi plecak jakby od
niechcenia.
-Co ty do cholery
wyprawiasz? –warknął porucznik przybierając złowrogi wyraz twarzy. –Miałaś
wycofać się razem z nami.
-Miałam osłaniać wam
dupy. – Otworzyłem szerzej oczy, a całe ciało zamarło. Skądś znałem ten głos.
-I zajęło ci to cały
dzień?! Nie stosujesz się do moich rozkazów, siejesz zamęt wśród moich
żołnierzy. – Zdjęła chustkę, którą zasłaniała twarz, a po podniesieniu hełmu na
jej plecy rozsypały się długie, rude włosy.
-Kori.
Witajcie.
Dziś druga część przygód naszych bohaterów. Jak widzicie paczka zaczyna zbierać się do kupy. Kolejnym razem dowiecie się reszty i obiecuję końcówka zaskoczy was na max'a!
Zamówienie od Bestialski Ja zostało przyjęte!
Zamówienie od Bestialski Ja zostało przyjęte!
Kurde ... ja to się musze chyba wypracowania od cb uczyć robić bo po prostu trudno się oderwać :P super . Ciekawe co będzie dalej :P
OdpowiedzUsuńCo?!!!!!!!!!!! Ożenić?!!!!!!!!!!!!! Aha oki to Kori:) Sorki za taki króciutki ,ale komp nie wydał na świat poprzedniego komentarza (dłuuuugiego).
OdpowiedzUsuńDobrze tym razem wybaczę, ale żeby mi to było ostatni raz :D
Usuń