#Levi hot piece of meat
Chciałem być dziś miły. Bóg mi świadkiem, chciałem. Ale widok tych piepszonych nierobów i syf, który po sobie pozostawili doprowadza nie do białej gorączki. Przemierzałem jeden z mniejszych dziedzińców zamku wyobrażając sobie, jak będę mył podłogi ich twarzami.
-Jaeger! Do nogi, ty parszywy…
-Levi! Levi! Levi! –usłyszałem zawodzący głos Hanji zanim zdążyłem zwymyślać tego szczeniaka. Przystanąłem na chwilę i obróciłem głowę w stronę, skąd dobiegał ten jazgot. –Levi! Levi! – Wyraźnie biegła, ale czego ta cholerna okularnica ode mnie chce, już i tak miałem zły humor. Jeśli to znów jakiś pomysł dotyczący tytanów, przysięgam wyrwę jej flaki.
Jak podejrzewałem wybiegła z za rogu. Zupełnie roztrzepane włosy powiewały na wietrze, a średnich rozmiarów piersi wesoło podskakiwały pod rozpiętą koszulą. Brązowe spodnie miała podarte na kolanach, jakby przed chwilą upadła. Ile razu jej powtarzałem, żeby nie zdejmowała sprzętu do trójwymiarowego manewru, zwłaszcza, gdy jesteśmy poza murami. Na mój widok uśmiechnęła się i pomachała brudną ręką, ale nie zwolniła szaleńczego biegu. Nagle z za tego samego rogu wyskoczył tytan, którego ostatnio dla niej złapałem. Czterometrowy odmieniec, teraz z widocznymi śladami trzymania w niewoli.
-Cholera. –warknąłem pod nosem odpalając sprzęt. Minąłem Hanji już w powietrzu, automatycznie szykując się do zabicia tytana. Tyle czasu zajęło mi złapanie go, a teraz padnie jak wszystkie inne.
-Nie zabijaj go! – Jej zdruzgotany, przepełniony adrenaliną głos przeszył powietrze. Coś we mnie drgnęło. Chciałem zmienić tor lotu, jednak był niesamowicie szybki, nawet jak na odmieńca. Chwycił moje ciało w swoją wielką łapę. Bardziej, niż zjedzeniem przez tytana przejmowałem się, czy wywabię później smród z koszuli. Dźgnąłem olbrzyma z przegub, zatapiając miecz aż po samą rękojeść. Gdy mnie wypuścił strzeliłem harpunami prosto w jego oczy. Zawył potwornie po raz wtórny, podczas kiedy ja za pomocą gazu obleciałem go o sto osiemdziesiąt stopni i idealnie wyciąłem kawał karku. –Niee… -jęknęła przeciągle, po czym zaczęła powtarzać to samo słowo w kółko, jak mantrę. Z ciała buchnęła para zasłaniając dosłownie wszystko. Słyszałem tylko jej zawodzenie, coraz częściej przecinane szlochem. Ruszyłem w tamtą stronę obchodząc zwłoki, im bliżej byłem, tym coś ciaśniej ściskało mi wnętrzności. W końcu zobaczyłem Hanji, całą zalaną łzami, wręcz trzęsącą się z rozpaczy. Stanąłem tuż przed nią, a gdy mnie zobaczyła skuliła ciało, jakby przygotowana na cios. Prawda, powinienem się wściec, zacząć ją okładać, ale coś dziwnego siedziało wewnątrz mnie. Kopnąłem puste pudło stojące tuż obok, wywołując u niej jeszcze większy strach. Stanąłem na nim i korzystając z okazji, że zakrywała nad chmura dymu przyciągnąłem ją do siebie. Przez chwilę była oniemiała, sztywna, jednakże już chwilę później swobodnie wsunęła swoje (brudne) dłonie pod moją kurtkę zostawiając je na (białej) koszuli, tuż przy lędźwiach. Wtuliła policzek w wyrobioną pierś i znów załkała. Mocniej zacisnąłem na niej ramiona, teraz wydawała się taka drobna. Odetchnęła głęboko. W niewyjaśniony sposób poczułem, jak odchodzą od niej wszystkie troski. Nagle stanęła na pudle, jednocześnie wjeżdżając ustami w moje. Zupełnie mnie zamurowało. Natychmiast zabrałem z niej ręce i zeskoczyłem z pudła.
-Chyba na za dużo sobie pozwalasz okularnico. –prychnąłem, po czym bez patrzenia na nią odszedłem. Wokół zaalarmowana wrzaskami tytana, zebrała się już spora grupka osób, a wśród nich Petra. Miałem trzydzieści cztery lata i byłem najlepszym żołnierzem ludzkości, ale jej uległem. Ta wojowniczka posiadała uśmiech podobny do Isabeli, mojej najlepszej przyjaciółki, nawet można by powiedzieć młodszej siostry. Dlatego pozwoliłem jej się zbliżyć, poznać mnie lepiej, chociaż właściwie to ja poznawałem ją. A dzisiejszego dnia, ta cholerna okularnica wszystko spiepszyła. Zszedłem z oczu gapiom udając się do swojego biura. Byłem wściekły, a żołnierze podświadomie to czując opuszczali głowy i schodzili mi z drogi. Przed samym wejściem złapałem jakiegoś kadeta, który zaczął dosłownie lać w portki, gdy wydawałem mu rozkaz. Miał za zadanie sprowadzić wszystkich męskich członków mojego oddziału. Zarzuciłem kurtkę na fotel, odpiąłem sprzęt, po czym usiadłem w fotelu. Zaledwie kilka minut później do środka wszedł Jaeger i kilku mężczyzn zapewne wiedzących, co ich czeka.
-Melduje obecność wszystkich i gotowość do wykonywania zadań. – Jako pierwszy odezwał się Erd współpracujący ze mną najdłużej. Zapaliłem papierosa zatrzymując wzrok na każdym z osobna. Nieopięte guziki, zbyt luźno ściśnięte paski do manewru, plamy na mundurze. Co ta banda obdartusów w ogóle robi w moim biurze?
-Widziałem chlew, który dzisiaj był na bocznym dziedzińcu. – Przybrałem kamienną twarz wciąż nie dając możliwości spoczęcia. –Przecież wiecie, jak to mnie wkurwia. Za karę macie wysprzątać wszystkie kible w zamku. – Poruszyli się niespokojnie. Wiedziałem, że to im nie pasuje, nawet bardzo. Jednakże okazywanie niezadowolenia przed przełożonym, to oznaka braku szacunku. –Zrobicie to własnymi szczoteczkami do zębów. Jak skończycie, już za jednym zamachem umyjecie korytarze. Nie będę zbyt surowy i nie każę wam robić tego szczoteczkami. Odmeldować się. – Wypuściłem kłąb białego dymu satysfakcjonując się ich skwaszonymi minami. Gdy zamknęli drzwi za sobą każdy odetchnął z ulgą.
-Co go do cholery ugryzło? –ryknął jeden z nich. Od razu reszta zareagowała standardowym uciszaniem i zdaniami typu: Może cię usłyszeć. –Niedługo każe nam myć kamienie na dziedzińcu, bo są ubłocone. – Dopiero teraz rozpoznałem ten głos.
-Auroro! – Oczami wyobraźni widziałem jak zamarł. Serce stanęło mu w piersi na moment. Spojrzał przerażony w stronę drzwi modląc się do Boga, żeby to był tylko sen. –Zapraszam na chwilę. – Kiedy wejrzał do środka jego twarz była blada jak ściana, do tego oblana potem.
-K… Kapralu. –wyjąkał nieśmiało wchodząc do środka.
-Mówiłeś coś o kamieniach? – Przełknął głośno ślinę, a jego ciało przeszył dreszcz. –Jutro przed śniadaniem, osobiście sprawdzę poziom ich czystości, moimi ulubionymi, białymi rękawiczkami. – Zamknął oczy, jak kilkuletnie dziecko słuchające reprymendy zdenerwowanego ojca. –Bardzo bym nie chciał ich pobrudzić. Ho Ho Ho niedługo kolejna część !