czwartek, 6 sierpnia 2015

4.01 Przypadek, czy przeznaczenie?


-Tak panie dyrektorze. Oczywiście będę mogła zawieść  te papiery do urzędu. Dziś? Tak, spróbuję. Rozumiem, że nie będzie pan miał czasu odebrać syna. Ważne spotkanie... Aha... Tak, tak. Bardzo proszę. Do widzenia. - Już chciałam odstawić telefon od ucha, ale znów zaczął coś mówić. Miałam go serdecznie dość. Bycie jego sekretarką to najgorsza robota, jaka trafiła mi się w życiu. Wszystko robiłam sama. Sprawdzałam poprawność umów, dzwoniłam do ważnych kontrahentów, a nawet odbierałam jego syna ze szkoły podczas, gdy on posuwał swoją najbliższą asystentkę. -Mam podać numer telefonu do Sthubenmayera. Akurat prowadzę auto. - Jechałam najbardziej niewdzięczną, pełną niewidocznych zakrętów, źle oznakowaną drogą w Gotham. -Bardo pilne? Dobrze zrobię to w tym momencie. - W końcu połączenie zostało zakończone. Jedną ręką wyginając się do nienaturalnej pozycji zmieniałam bieg, drugą trzymałam kierownicę. Włączyłam kontakty i dosłownie przez moment odwróciłam wzrok od drogi. Coś wielkiego uderzyło w maskę samochodu. Instynktownie depnęłam w hamulec, a przez nie zapięte pasy poleciałam na przednią szybę.
Strasznie piszczało mi w uszach, a świat wokoło wydawał się być zbyt jasny niż normalnie. Straciłam przytomność? Byłam trochę otępiała, ale niewystarczająco, by nie wiedzieć, że spowodowałam wypadek. Otworzyłam drzwi, po czym niemal wypadłam na jezdnię. Wszędzie leżał połamany plastik i odłamki roztrzaskanych szyb. Ledwo stojąc na nogach ruszyłam w stronę przodu. Zamiast ujrzeć samochód, na asfalcie leżał skasowany motocykl. Nerwowo rozejrzałam się dookoła, przez co niemiłosiernie zabolała mnie skroń. Zaledwie kilka metrów dalej od miejsca wypadku leżał człowiek w kasku i kombinezonie. Nie ruszał się. Boże, zabiłam go. Najszybciej jak mogłam podbiegłam do poszkodowanego. Potrząsnęłam jego ramieniem próbując nawiązać kontakt.
-Hej. Słyszysz mnie? - Głos miałam przeszyty paniką, a ręce drżące niczym młot pneumatyczny. W myślach jak mantra zajadły głos wciąż powtarzał: Zabiłaś go. -Halo. - W szybce jego kasku widziałam tylko swoje odbicie. Żałosne załzawione oczy, czerwone policzki i krew płynąca delikatnie przy skroni. Bałam się. Nie. Drżałam z przerażenia.
Nagle powietrze przeszyło cierpiętnicze jęknięcie, a wielkie cielsko przekręciło się na plecy. Siedziałam na nogach z wyprostowanymi plecami i miną stu procentowego debila.
-Jak jeździsz głupia babo? Skąd ty masz to prawo jazdy? W chipsach wygrałaś? - Podniósł się do pozycji półsiedzącej. Dopiero teraz spostrzegłam, że trzęsę się jak galaretka. Mężczyzna rozpiął kask i zrzucił go wściekle na ziemię. -Ja pierdole. -mruknął, a burza czarnych włosów opadła na spocone czoło. Na uwydatnionej szczęce miał kilkudniowy zarost i chociaż krzywił się jak idiota był niesamowicie przystojny. Wtedy nerwowo spojrzał mi w oczy, a jego błękitne niczym arktyczny ocean tęczówki wciągnęły moją duszę.
I usłyszałam dziecięcy śmiech.
-Kori. Kori, no chodź! - Dziesięcioletni chłopiec ciągnął mnie za rękę do wielkiego cyrkowego namiotu. Jego wesoły  uśmiech rozświetlał świat dookoła i sprawiał że każdy dzień nabierał tęczowych barw. -Zaczekaj tu. - Patrzyłam na każdy jego ruch, gdy wspinał się po trampolinie. -Panie i panowie. -krzyknął z góry doniosłm głosem. -Dziś wystąpi przed wami Richard John Grayson. Robin! - Zrobił rozbieg i naskoczył na trampolinę. W myślach liczyłam ile obrotów zrobi zanim jego atletyczne ciało dotknie ziemi.
Jeden.
Drugi.
Trzeci.
Przy czwartym znajdował się tuż nad podłogą.
Uda ci się Dick, wierzę w to.
Upadł, ale nie tak jak zamierzał. Ciało bezwładnie przeturlało się kilka metrów. Serce od razu skoczyło mi do gardła. Podciągnęłam przydługą spódnicę i ile sił w nogach podbiegłam do chłopaka. Rzuciłam się na kolana jeszcze w biegu nie zważając na widmo krzyków matki, która nienawidziła pościeranych nóg.
-Dick, wszystko w porządku? - Jęknął, ale kiedy spojrzał mi w oczy na jego twarzy widniał łobuzerski, a zarazem dumny uśmiech.
-Widziałaś? Poczwórne salto! - Pociągnęłam go w swoje objęcia. Ale mnie głupek przestraszył. Syknął, gdy tylko go przytuliłam. -I złamana ręka. - Po tym wyczynie przez dwa tygodnie nosił gips. Był najlepszym na świecie przyjacielem. Zawsze optymistyczny i gotowy obronić mnie od okrucieństwa tego świata. Ile razy uratował mi życie? Nie potrafiłabym nawet zliczyć. Mawiał, że przyciągam kłopoty jak magnes, ale dopóki on jest obok nic złego mi nie grozi.


Spojrzałem na twarz kobiety, która prawie mnie przed chwilą zabiła i zaniemówiłem. Chociaż minęło ponad piętnaście lat tych oczu nie pomyliłbym z żadnymi innymi. Były wyjątkowe, tak jak ich właścicielka. Łzy płynęły po jej policzkach wartkim strumieniem, ale chyba nawet nie zdawała sobie z tego sprawy. Wyglądała jak ta ośmioletnia dziewczynka wsiadająca do pociągu z rodzicami, która przez płacz krzyczała moje imię. W tamtym momencie moje życie zaczęło się sypać. Najpierw odeszła ona, a później moi rodzice zostali zamordowani.
-Kori. - Szepnąłem dotykając delikatnie jej ramienia. Pomiędzy roztrzepanymi, ognisto rudymi włosami dostrzegłem krwawiącą skroń. -Jesteś ranna.
-Przepraszam. -krzyknęła a jej stalowe ramiona zacisnęły się na moich barkach i głowie. Wciśnięty między kobiece piersi ledwo, co nabierałem oddech. Kiedy one tak urosły?! Z tego co pamiętam, to Kori była chudą deską. Ale jedno trzeba jej przyznać, nikt tak nie przytula. Oddałem delikatnie uścisk, przecież mogła mieć obrażenia wewnętrzne zakamuflowane przez szok.
-Spokojnie, nic się nie stało. - Odsunąłem kobietę i odsłoniłem pukiel włosów zasłaniający ranę. Na szczęście nic poważnego, zwykłe otarcie. Później wszystko działo się zadziwiająco szybko. Przyjechała karetka, policja.
-Więc mówi Pan, że to nie Pani Anders wymusiła pierszeństwo? - Zapytał funkcjonariusz podnosząc brew w geście niedowierzania.
-Tak. Prawie trzykrotnie przekroczyłem dozwoloną tu prędkość, wiec gdy Pani Anders po upewnieniu się, że nic nie jedzie ruszała uderzyłem w maskę jej samochodu. - Zapisał coś w notesiku i po raz kolejny podejrzliwie na mnie spojrzał. Doskonale wiedział, że gadam bzdury. Uszkodzenia wyglądałaby zupełnie inaczej.
-Rozumie Pan, że to z pańskiej kieszeni...
-Mam dobre ubezpieczenie. - Wysłałem mu wesoły uśmiech.
-Skoro tak. - Dał za wygraną i zamknął zeszyt. -Dziękuję Panie Grayson. - Uścisnęliśmy sobie dłonie, po czym ruszyłem w stronę karetki. Znów będę musiał pousuwać sobie punkty karne z systemu policji. Czasem na prawdę widziałem plusy bycia policjantem. Oczywiście takie zabiegi są nielegalne, ale cóż komisarz nie może stracić prawa jazdy za wykroczenia drogowe.

1 komentarz:

  1. Cudowne i ogólnie wiesz, że podziwiam każde twoje opowiadanie i ogólnie jestem twoją wielką fanką ,ale niestety nie mam teraz czasu by się jakoś szczególnie rozpisywać. :( Przepraszam, ale niestety muszę zadać jedno pytanie. Dlaczego nie prowadzisz swojego trzeciego bloga?

    Pozdrawiam :**

    OdpowiedzUsuń