-Więc mówi Pan, że to nie Pani Anders wymusiła pierwszeństwo? - Zapytał funkcjonariusz podnosząc brew w geście niedowierzania.
-Tak. Prawie trzykrotnie przekroczyłem dozwoloną tu prędkość, wiec gdy Pani Anders po upewnieniu się, że nic nie jedzie ruszała uderzyłem w maskę jej samochodu. - Zapisał coś w notesiku i po raz kolejny podejrzliwie na mnie spojrzał. Doskonale wiedział, że gadam bzdury. Uszkodzenia wyglądałaby zupełnie inaczej.
-Rozumie Pan, że to z pańskiej kieszeni...
-Mam dobre ubezpieczenie. - Wysłałem mu wesoły uśmiech.
-Skoro tak. - Dał za wygraną i zamknął zeszyt. -Dziękuję Panie Grayson. - Uścisnęliśmy sobie dłonie, po czym ruszyłem w stronę karetki. Znów będę musiał pousuwać sobie punkty karne z systemu policji. Czasem na prawdę widziałem plusy bycia policjantem. Oczywiście takie zabiegi są nielegalne, ale cóż komisarz nie może stracić prawa jazdy za wykroczenia drogowe.
-Zakładam, że to pan jest tym potrąconym motocyklistą. - Usłyszałem miły kobiecy głos. Zaraz obok przystanęła lekarka, całkiem ładna lekarka.
-Do usług. - Wysłałem jej cwaniacki uśmieszek.
-Zapraszam do karetki, zbadam pana. - Również się uśmiechała, chociaż próbowała to ukryć za zawodową oziębłością.
-Zapewniam, że najważniejsze rzeczy są na swoim miejscu, ale jeśli pani doktor chce, to mogę pokazać. - Sięgnąłem do rozporka.
-Może innym razem. - Udając zawiedzionego rozłożyłem ręce. Zaraz po tym starszy lekarz pomógł Kori wysiąść z karetki.
-Tak jak mówiłem proszę na siebie uważać. - Miała na czole opatrunek, ale wyglądała znacznie lepiej.
-Jak się czujesz? -zagadnąłem odrobinę zmartwiony. Wyglądała na zestresowaną, może jakby trochę zmieszana.
-Dobrze, dziękuję. - Wokół już wszystko zniknęło. Samochód i motocykl zostały odholowane, a ruch znów płynął swoim rytmem. Słońce zaczęło powoli tulić się do horyzontu.
-Zadzwonię po taksówkę i Cię odwiozę.
-Nie, bardzo dziękuję. - Próbowała nie patrzeć mi w oczy, jakby czuła się nieswojo. Czyżbyśmy mieli AŻ taką przepaść między sobą?
-Nalegam. - Dopiero teraz podniosła wzrok.
-Mój przyjaciel już tu jedzie. - Ah, no tak, miała kogoś. Jak mogłem o tym nie pomyśleć. -To my Cię odwieziemy. - Przeczesałem włosy ręką. Głupio trochę. Wtedy z zawrotną prędkością na chodnik wjechał stary Jeep. Jak strzała wyskoczył z niego blond włosy chłopak. Przypominał modliszkę, dwumetrowy patyk.
-Kori. Mój Boże. Wszystko w porządku? - Położył swoje dłonie na ramionach dziewczyny uważnie obserwując jej minę. Zanim zdążyła odpowiedzieć odgarnął grzywkę z plastra.
-Zwykłe obtarcie. Kilka dni i się zagoi. -szepnęła widząc jego troskę. Zawładnęła mną niezrozumiała chęć obicia mu tej dziecięcej buźki.
-To ty w nią wjechałeś. -warknął ustawiając dziewczynę za sobą, jakbym miał zamiar ją skrzywdzić. Tak, tak. Dalej. Daj mi pretekst. Jesteś już blisko.
-Gar. Uspokój się. To Dick Grayson, mój przyjaciel z dzieciństwa. - Objęła jego prawe ramię jakby nie do końca pewna, czy zaraz się na mnie nie rzuci. A ja właśnie na to liczyłem. -Pamiętasz? Opowiadałam ci o nim. Ten akrobata. - Auć. Ten akrobata? Tylko tyle mu o mnie powiedziała? -A poza tym to ja wymusiłam na nim pierwszeństwo. - Facet jakby nabrał trochę rozsądku. A jego "prawie straszne" spojrzenie złagodniało. Spojrzał szybko na zegarek.
-Tak w ogóle, jestem Garfield Logan. - Wyciągnął dłoń, którą ściągnąłem ze sztucznym uśmiechem.
-Jak ten kot z kreskówki? - Zadrgała mu powieka. Czyżbym uderzył w czuły punkt? Z całych sił próbowałem nie zaśmiać mu się w twarz. Natomiast Kori nie miała takich oporów. Wystrzeliła przyjemnym śmiechem opierając się o ramię mężczyzny.
-Zaraz będziesz wracać pieszo. -mruknął, a ona ucichła wykonując gest wiecznego milczenia z wyrzucanym kluczykiem. -Dobra. Podrzucić Cię gdzieś Dick?
-Nie, dzięki. Jestem tu tylko przejazdem, no wiesz miała być krótka wizyta w interesach. Wezmę sobie taksówkę i przenocuję w hotelu.
-Nie ma mowy. - Podniosłem brew patrząc na niego z dołu. Słucham? -Hotele w tym mieście to zarobaczone speluny. Wybulisz kupę kasy i jeszcze coś złapiesz. Kori... - Zwrócił się do kobiety, która chociaż wciąż ukryta w połowie za jego ramieniem nie spuszczała ze mnie wzroku. -Rae wraca dopiero jutro na noc, nie?
-Niby tak, ale...
-Myślę, że powinieneś przenocować u niej w mieszkaniu. Będzie wolne łóżko, a jak nie to możesz spać nawet na kanapie. Będzie bezpieczniej. - Koleś poznał mnie kilka minut temu, a już zaufał mi na tyle, żeby pozwolić spać u swojej dziewczyny? Chyba był nie do końca zdrowy na umyśle.
-Ja nie chcę...
-Postanowione. -przerwał mi w pół zdania. -A teraz wsiadajcie, bo znowu spóźnię się do roboty. - Już bez słowa wziąłem kask i wcześniej zdjętą kurtkę, po czym podążyłem za nimi do samochodu. Przez całą drogę gęba mu się nie zamykała. Z jednej strony był zabawnym kolesiem, którego nawet można by polubić. Z drugiej natomiast nie rozumiałem, co Kori w nim widzi. Wywnioskowałem, że jest strażakiem i lubi zwierzęta. Gdy wysiedliśmy, a Gar odjechał Kori znów wydawała się być skrępowana moją obecnością. Niewiele mówiła, wciąż nie patrząc mi w oczy. Wziąłem prysznic zakładając pożyczone od blondyna dresowe spodnie. Moje motocyklowe nie nadawały się do niczego oprócz jeżdżenia. Usiadłem na kanapie czekając, aż rudowłosa skończy kąpiel. Mieszkanko było małe, ale zadbane i niezwykle przytulne. W końcu Kori wyszła. Dopiero teraz na prawdę dostrzegłem, że dojrzała. Jak piękny pąk róży, który zanim zdążysz się obejrzeć rozkwita w zachwycający kwiat. Usiadła obok patrząc mi w twarz z taką ciekawością, jakby szukała swojego dawnego przyjaciela.
-Nie powinnaś zdejmować opatrunku. - Z tego, co widziałem rana nie była głęboka, ale zabezpieczenie zawsze powinno być, zwłaszcza w tak delikatnym miejscu. -Gdzie apteczka?
-Nie ma potrzeby. - Obdarzyłem ją zimnym spojrzeniem, a ona jakby zesztywniała. -Nad zlewem. -szepnęła. Miałem nadzieję, że to nie strach tak nią trzęsie, a inne, znacznie przyjemniejsze uczucie. Z plastrem w dłoni znów usiadłem na przeciwko niej. Zacząłem opatrywać ranę. Czułem ciepły oddech na szyi, który wywołał miły dreszczyk. Nagle kobieta ni stąd ni zowąd zaczęła się śmiać. -Przepraszam. -wyjąkała zakrywając usta dłonią. -Po prostu przypomniało mi się, jak to ja Cię opatrywałam za każdym razem. - Przewróciłem oczami. Ooo tak, ja też dobrze pamiętam, jak bawiła się w panią doktor. -Zawsze coś ci się działo.
-Bo zawsze musiałem Cię wyciągać z kłopotów. - Skończyłem zakładać plaster i odsunąłem się nieco, niezbyt daleko. -Pamiętasz, jak rzuciłem się na psa, który Cię zaatakował? Po twoim opatrunku weszła mi infekcja, a i tak miałem założone trzy szwy. - Kobieta uśmiechała się szeroko ukazując szereg białych zębów. Wtedy myślałem, że to najgorszy ból na świecie. Dziś bez problemu sam zaszyłbym sobie ranę.
-Wyprzystojniałeś. - Powiedziała pól żartem pół serio. Zrobiłem głupią minę puszczając jej oczko. Zachichotała.
-Natomiast ty wciąż wyglądasz tak samo. - Od razu nadęła policzki. -Tak samo pięknie. - Jej oczy opadły na podłogę, a policzki zaczerwieniły się uroczo. Mokre włosy opadały zalotnie na czoło, policzki i plecy. -Więc, Kori, opowiadaj co działo się z tobą przez te… - Policzyłem szybko w myślach. -piętnaście lat? - Najpierw posmutniała, a później przylepiła do twarzy sztuczny uśmiech.
-A ty? - Delikatnie szturchnąłem ją w ramię, jak dzieciak.
-Zapytałem pierwszy. - Westchnęła kapitulując. -Ze szczegółami proszę. - Wyciągnąłem nogi przed siebie wygodniej rozkładając się na kanapie.
-No więc jak miałam osiem lat wyjechaliśmy z Gotham, ale to chyba pamiętasz?
-Ooo tak! - Zaśmiałem się pod nosem. -Pamiętam jak krzyczałaś moje imię przez okno pociągu. - Dostałem kuksańca w bok, który zabolał dziesięć razy bardziej przez potłuczone żebra.
-Ja przynajmniej nie mazałam się jak mała dziewczynka. - Fakt, gdy odjeżdżała wylałem strumienie łez. Dla dziesięciolatka strata najbliższej przyjaciółki, w której de facto od zawsze się troszkę podkochiwał, była najgorszym ciosem prosto w serce.
-Jasne, jasne. -mruknąłem nie chcąc drążyć tematu. -Jak było tu, w Central City?
-Dobrze. - Jej głos z radosnego zrobił się jakby matowy. -Zamieszkaliśmy w wieżowcu. Uznałam to za tragedię, bo kochałam nasze podwórko. - W Gotham miała wielki dom z ogromnym ogrodem i basenem, którego zawsze jej zazdrościłem. -Ale przywykłam. Szkoła też była nie najgorsza, chociaż śmiali się z moich włosów. - Dziwił mnie ten pusty ton, a jeszcze bardziej, że wbiła wzrok w wyłączony telewizor. -Jakieś dwa lata później matka poznała niejakiego Juana Carlosa, meksykanina na wizie turystycznej. Gdy miałam jedenaście lat odeszła od nas i zniknęła gdzieś w Meksyku. Nigdy nie napisała chociażby listu. Ojciec zaczął pić. Stracił pracę. Sprzedał mieszkanie, więc wylądowaliśmy w jakimś jednopokojowym, zawszonym motelu. Wtedy zainteresowała się nami opieka społeczna. W jednym ze swoich dość częstych napadów szału, ojciec pobił mnie prawie do nieprzytomności. Następnego dnia dyrektorka szkoły wezwała policję. Trafiłam do sierocińca w swoje piętnaste urodziny. Pomimo wszystko, co wcześniej miało miejsce nie załamałam się. Dalej utrzymywałam dobre oceny i optymistyczne nastawienie do życia. Myślałam: Przecież gorzej być nie może. Jednak mogło i było. Po jakimś półtora roku w sierocińcu dowiedziałam się, że pewien mężczyzna chce mnie adoptować. Byłam szczęśliwa, aż do pierwszego spotkania. Był czterdziestoletnim zboczeńcem, od którego na kilometr pachniało dużymi pieniędzmi. Gdy zrozumiałam w jaki sposób na mnie patrzył złamałam mu nos książką, ale i tak mnie adoptował. Przeszłam tam piekło. Uciekałam z dziesięć razy, choć za każdym razem prał mnie solidnie. Nie dałam za wygraną, aż w końcu się udało. Znalazłam robotę, później kolejną i jakoś dałam radę. - Szczęka opadła mi na podłogę. Mówiła o tym z takim dystansem, jak o obejrzanym zeszłego wieczora niezbyt ciekawym filmie. Chciałem zapytać, czy żartuje, jednak, gdy zwróciła twarz w moją stronę... Małe zmarszczki pojawiły się wokół jej oczu dodając całości co najmniej dziesięciu lat. Sztuczny uśmiech kłuł moje serce niczym ostrze noża.
-Kori… -szepnąłem przeciągle wciąż nie wierząc. Wzruszyła ramionami, ale kryło się w tym coś więcej.
-Co było to było. Nie ważne, jak byśmy chcieli nie zmienimy tego. - Delikatnie dotknąłem jej ramienia. Wesoła maska wciąż nie zeszła z jej twarzy. Była silna, wiedziałem to od zawsze, jednak teraz to ja potrzebowałem bliskości. Ostrożnie przyciągnąłem kobietę w swoje ramiona. -Dick, to na prawdę… - Była sztywna jak lalka, a jej głos wyrażał rozbawienie. Pewnie myślała, że chcę ją pocieszyć.
-Wybacz mi. - Zaczęła chichotać nie odsuwając głowy od mojej szyi. -Wybacz, że cię nie ochroniłem. - Ton jej śmiechu przybrał na głębokości, po chwili zmieniając się w gorzki szloch. Rozluźniła mięśnie, obejmując mocniej moją pierś. Nigdy nie próbowałem szukać Kori, chociaż gdybym chciał znalazłbym ją bez problemu. Gdy ona cierpiała, ja grzałem dupę w posiadłości Wayne’a i bawiłem się w Robina. -Obiecuję, już nigdy, przenigdy, nie pozwolę cię skrzywdzić.
Rozdziały są dodawane w dzikiej chronologii, wiem, ale na bieżąco uzupełniam Spis Treści, w którym wszystko jest -mam nadzieję- czytelnie posegregowane.
Proszę o komentarze, bo jak wiecie to najlepsza motywacja do pisania kolejnych rozdziałów.
I pytanko, które z opowiadań najbardziej przypadło wam do gustu?