-Kori. –szepnąłem jak
zahipnotyzowany wstając. Dziewczyna w mgnieniu oka odwróciła się przodem do
mnie. Jej szafirowe oczy z początku były szeroko otwarte, aby później móc
zapłonąć radością.
-Dick. – Opuszkami
palców dotknęła mojej piersi, jakby sprawdzając, czy to naprawdę ja. –Jesteś
ranny. – Ten słodki głos sprawiał, że dostawałem gęsiej skórki. Pomimo kurzu na
twarzy wyglądała równie uroczo, co w dniu, kiedy ją poznałem. Dokładnie
pamiętam ten piątkowy wieczór. Razem z Victorem oraz Garem, zabawnym,
siedemnastoletnim przyjacielem Vic’a staliśmy przed kinem czekając na Rachel,
którą poderwałem kilka dni wcześniej i dwie jej koleżanki. Kiedy zobaczyłem
Kori kroczącą w białej, luźnej sukience, z rozwianymi rudymi włosami odebrało
mi zupełnie mowę. Była zaledwie rok młodsza ode mnie, ćwiczyła gimnastykę,
pracowała jako wolontariuszka w domu starców. Byłem oczarowany niebiańskim
uśmiechem nie schodzącym jej z twarzy. Zachowywałem się przy niej jak nieśmiała
niedorajda.
-Myślałem, że nie
żyjesz. – Jej zawsze zadbane paznokcie przesunęły się po moich żebrach.
Położyłem ręce na smukłej talii dziewczyny, którą przykrywała jedynie
przykurzona, czarna podkoszulka. Poczułem spokój. Cudowny, błogi spokój. Była
bezpieczna, w moich ramionach nic jej nie groziło.
-Widzę, że się znacie.
– Oli odchrząknął znacząco, a ona jak na rozkaz się odsunęła. –Dochodzi
pierwsza w nocy, musisz być zmęczona po całodniowej misji. Idź się umyj i
połóż. Rano wyruszamy na bastion. – Kiwnęła głową, po czym obdarzyła mnie
przeciągłym spojrzeniem wychodząc.
-Widzimy się później.
–szepnęła. Omówiłem z porucznikiem plany na następne kilka dni. „Bastion”
okazał się być nazwą dla stadionu, gdzie ci sukinsyni trzymali ludność cywilną
znalezioną w gruzach miasta. Co jakiś czas przybywały samochody przywożące
nowych żołnierzy, a zabierające z powrotem tych biednych ludzi.
Znów zszedłem do
wieczernika, nie mając pojęcia, gdzie powinienem szukać Kori. Stanąłem przy
oknie tuż obok dwóch wartowników Olivera. W kieszeni kurtki znalazłem paczkę
papierosów.
-Macie może ogień? –
Spojrzeli na mnie zdziwieni przerywając rozmowę. Wyższy z nich wyciągnął
zapalniczkę i rzucił w moją stronę. Był ogromnym chłopem z ciemną grzywką
zaczesaną do tyłu. Poczęstowałem ich, a gdy we trzech paliliśmy atmosfera
rozluźniła się nieco.
-Jesteś tym
postrzelonym dowódcą północnych? –zagadnął niższy. Kiwnąłem głową. –Niezłą masz
tą sanitariuszkę. – Zmarszczyłem brwi niezadowolony sposobem, w jaki o niej
mówił.
-Raven to nie moja
dziewczyna, tylko przyjaciółka. – Obaj buchnęli śmiechem.
-Też chciałbym mieć
takie przyjaciółeczki, które ze mną sypiają. – Zacisnąłem pięści chcąc
powiedzieć mu coś do słuchu, jednak nie zdążyłem.
-Na takie jesteś za
głupi Clark. –rozniósł się kobiecy głos za moimi plecami. Zobaczyłem Kori
ubraną w króciutkie spodenki i rozpiętą koszulę w moro odsłaniającą sportowy
stanik oraz jej smukły brzuch. Miała pas z pistoletem umieszczony na biodrach,
a włosy zaplecione w długi warkocz. Dwóch mężczyzn wyprostowało się jakby na
widok generała. Złapała moją rękę i pociągnęła w górę, po schodach. Weszliśmy
do jakiegoś pokoju oświetlonego jedynie pojedynczą świeczką. Na biurku leżał
karabin snajperski, z którego ratowała ludziom życia.
-Jakim cudem?
–jęknąłem. Dziewczyna stojąca przede mną, siejąca postrach wśród żołnierzy, odbierająca
życia bez mrugnięcia okiem, w niczym nie przypominała mojej najukochańszej
arcydelikatnej Kori.
-Zabili moich
rodziców. –szepnęła stając pod zakratowanym oknem. –Garfield umarł mi na
rękach, po ich ataku na wschodni posterunek. Nie jestem już tą osobą, którą
byłam kiedyś. – Drżącymi dłońmi odpaliła papierosa trzymanego w ustach. Zdziwiło
mnie to, przecież zawsze była przeciwna paleniu.
-Nikt z nas nie jest
taki sam. – Światło księżyca oblewało ją niczym anioła. Patrzyła gdzieś w dal,
na stojące w ogniu miasto.
-Więc ty i Rachel w
końcu…
-Nie. –przerwałem jej
odruchowo. –Jesteśmy przyjaciółmi, ale teraz potrzebowała mnie bardziej, niż
kiedyś. Znasz ją przecież. Jest delikatna. – Zobaczyłem cień uśmiechu na ustach
Kori. Zapanowała ciężka cisza. To był ten moment. Teraz nadeszła chwila, żebym
wyznał jej prawdę, jednak gardło odmówiło mi posłuszeństwa. Nagle z dołu dało
się słyszeć donośny wybuch. Dziewczyna przeklęła pod nosem łapiąc karabin.
Wybiegliśmy na korytarz, a gdy dotarliśmy do szczytu schodów zobaczyliśmy
wieczernik, wyścielany gruzem i ciałami naszych przyjaciół. Przez otwór, w
którym kiedyś były drzwi wbiegł oddział świetnie uzbrojonych najeźdźców. To był
koniec. Ostatnia linia obrony upadła.–Musimy uciekać, natychmiast. Im już nie
pomożemy. –skwitowałem widząc jej sprzeciw. Ostatecznie kiwnęła głową i
poprowadziła nas tylnym wyjściem. Niestety, wszędzie wokół było pełno wrogich
żołnierzy. Cudem dostaliśmy się do, na wpół zniszczonego bloku naprzeciwko
ulicy. Zaledwie kilka minut później na klasztor spadło kilka bomb zmiatając go
i wszystkich będących wewnątrz z powierzchni ziemi. Siedzieliśmy skuleni
oddychając głęboko. Szepnęła mi na ucho: Boję się. Nawet nie pamiętam, co jej
wtedy odpowiedziałem, ale objąłem ją ramieniem, a później nawet pocałowałem. Odwzajemniała
czułość, którą jej dawałem. Tamtej nocy pozwoliła mi spełnić wszystkie
fantazje, błądzące po mojej głowie od momentu naszego poznania. Gdy zaczęło
świtać zasnęła, przykryta jedynie moją kurtką. Dopiero teraz mogłem uzupełnić
dziennik.
03.10.2044
Dziś Gotham upadło.
To były ostatnie
słowa, które nakreślił Richard Dick Grayson ps. Robin. Jako powierniczka tego
notesu czułam się odpowiedzialna, żeby dokończyć jego historię.
Tamtego dnia mogłabym
się wcale nie obudzić, jednak los postanowił inaczej. Rozejrzałam się po
zniszczonym pokoju skąpanym w świetle słońca, a gdy nie zobaczyłam Dick’a serce
podeszło mi do gardła. Kiedy kończyłam sznurować buty usłyszałam ciężkie,
męskie kroki tuż za drzwiami. Zamarłam przerażona, gdy stanął przede mną
mężczyzna w mundurze wroga. Dopiero po chwili zauważyłam jego wesołe,
niebieskie oczy.
-Aleś mnie
przestraszył dupku! –ofuknęłam go. Postanowiliśmy poczekać, aż nadejdzie
wieczór, a później skryci w cieniach przedostać się na drugi brzeg rzeki i
uciec, najdalej jak to tylko było możliwe. Nasi wrogowie nie zamierzali
osiedlać Gotham, ich celem było doszczętne zniszczenie go, aby pokazać światu
własną potęgę.
Upragniony kres dnia
nadszedł, a wtedy wyszliśmy z naszego ukrycia. Panował mniej ożywiony ruch na
ulicach, ale wciąż byliśmy niesamowicie narażeni. Gruzy w wielu miejscach
pokrywała krew, a ciała poległych partyzantów po prostu leżały na ulicach. Ogarniał
nas ciężki mrok, przepełniony skrywającymi się tam, cierpiącymi duszami.
Chciałam być silna, wtedy jeszcze miałam nadzieję.
Dotarliśmy już prawie
na miejsce, gdy obok nas świsnęło kilka kul. Jedna z nich trafiła mnie w ramię.
Ukryliśmy się za zawaloną ścianą, a grobową ciszę ogarniającą umarłe miasto
przeszył głos żołnierza wzywający pomocy. Dzięki snajperce przebiłam mu pierś,
ale jego wsparcie nadeszło. Wtedy, z za naszych pleców wyłonił się mężczyzna,
ocalały partyzant. Biegliśmy za nim ile tylko sił w nogach. Dołączyło do nas
jeszcze kilka osób, ale później nasze szczęście dobiegło końca. Otoczyli nas.
Każdy, który chociaż wychylił nos poza gruzowisko padał martwy, aż zostaliśmy
tylko my. Pokryci kurzem, zaschniętą krwią, bez amunicji, bez szans na
przeżycie. Wtedy Dick spojrzał mi głęboko w oczy, a ja szukałam w nim chociażby
krzty nadziei.
-Kori. –szepnął.
-Kocham cię. Zawsze kochałem. – Objął moją twarz dłońmi, chciał, abym go
uważnie słuchała, ale już wtedy wiedziałam, co zamierza zrobić. Próbowałam go
zatrzymać, powiedzieć cokolwiek. –Ukryj się, spróbuj jeszcze raz przed świtem.
-Nie. -wyjąkałam, a
łzy zaczęły spływać mi po policzkach. Pośpiesznie wyciągnął z kieszeni notes i
włożył mi do rąk.
-Przeżyj. Dla mnie. – Połączył
nas pocałunek. Namiętny. Stęskniony. Ostatni. –Kocham cię. –powtórzył wstając
nad linię barykady, w którą wciąż uderzały pociski. Drążącymi dłońmi próbowałam,
chociaż złapać nogawkę jego woskowych spodni, wybełkotać cokolwiek. Jednak
przeszedł dumnie na drugą stronę, z rękami uniesionymi w górze i donośnym
okrzykiem: Jestem ostatni! Padł jeden strzał, po którym ciężkie ciało
bezwładnie osunęło się na ziemię.
-Babciu, babciu to
był dziadziuś, prawda? – Spojrzałam na sześcioletnią dziewczynkę siedzącą obok
mnie na kanapie. Miała krótko ścięte, ciemne włosy oraz zielone oczy podobne do
moich. Zawsze promieniała, napełniała wszystkich radością i wywoływała uśmiech
nawet w najgorszych chwilach.
-Lili! Nie przerywaj, chciałem posłuchać do końca! –ofuknął
ją brat. Brian miał dwanaście lat i był moim najstarszym wnukiem. Grube kosmyki,
koloru smoły, opadały mu na czoło, jednak nie przysłaniały oczu, takich samych
jak siostry.
-To już koniec, kochanie. – Popatrzył na mnie zdziwiony.
-Wcale nie! – Rozczochrałam mu włosy uśmiechając się, ale
bolesne wspomnienie tamtych dni powróciło. Po jego śmierci nastąpił najgorszy
czas w moim życiu. Musiałam robić wszystko, aby ocalić swoje życie i życie
mojej córki, którą już wtedy nosiłam pod sercem.
-Mamo. –usłyszałam znajomy głos. W przejściu pomiędzy
salonem i kuchnią stanęła Mari, najpiękniejsza kobieta chodząca dziś po
świecie. Ciemne włosy spływały wzdłuż jej ramion i sięgały, aż po same biodra,
a inteligentne oczy obserwowały naszą trójkę. –Znów czytasz im dziennik taty? –
Kiwnęłam lekko głową. –Dzieciaki zaraz będzie obiad. Jazda umyć ręce.
-Babciu proszę przeczytaj do końca! – Drobny chłopiec złapał
mnie za rękę. Widziałam w jego oczach upór, który zawsze okazywał, gdy na czymś
mu zależało. Westchnęłam poprawiając okulary i wracając wzrokiem na pożółkłe
stronnice.
-Ja ocalałam, dzięki niemu.
Wtedy czekałam na miłość zbyt długo…
-Dlatego dziś kocham
tak mocno. –dokończyła Mari obdarzając mnie uśmiechem. Uśmiechem Dicka
Graysona.
Ostatnia część opowiadania o powstaniu.
-Piszcie jak się podobało! - #Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!#
-Przestań żebrać kartoflu!
-No chciałam tylko, żeby...
-Milcz! Jesteś cholerną naciągaczką!
-Co?? Ja przecież...
-Ta, ta. Lepiej się żegnaj, bo tego twojego beztalencia nikt nie chce czytać
- ;_;
#Jetem dla siebie taka surowa#
P.s Zamówienie dla Bestialski ja .... No cóż próbuję! Na prawdę!